|
Oglądasz wypowiedzi znalezione dla hasła: Gloria in excelsis Deo
Temat: Dwie Wigilie (a może jedna)
Dwie Wigilie (a może jedna) I - 18.12, Łódź, jedna z instytucji kulturalnych (nomina sunt odiosa):
Zaprosił mnie sam Szef - zadzwonił rano, żebym był o 19. Przyjechałem po całym
dniu roboty. W drzwiach kolega S. już na lekkim rauszu, reszta ekipy - w
środku, a przygotowania w toku. Stoły już zestawione, a na nich pojawiają się
kolejne wiktuały: kabanosy, pasztet, chipsy, słone orzeszki, pomiędzy którymi
pyszni się parę piersiówek bynajmniej kompotu z suszu. Pojedynczy arkusik
opłatka wygląda jakoś smętnie między resztą zastawy - trza go będzie podzielić
na 15 osób. Wreszcie wszyscy docierają; Szef wstaje i rozpoczyna tradycyjną w
tych razach przemowę - co on zrobił przez rok, co zamierza w następnym i kto
czego w mijającym roku nie zrobił. Gdzieś po drodze wplata w nią życzenia,
które mniej wprawnemu uchu mogły nawet umknąć. Skończył. Dzielimy się
opłatkiem - każdemu po skrawku i po dobrym, choć z reguły zdawkowym słowie.
Szef leje czystą do szklanek, a ja błogosławię moment, w którym zdecydowałem
się przyjechać samochodem. Potem już klasycznie - przepijania, grupy i grupki,
dyskusje, chichy śmichy..., do kolęd nikt nie ma głowy, a nawet nie ma pianina
pod ręką, żeby zagrać. Na którejś z poprzednich Wigilii usiłowałem coś
zaintonować, ale śpiewałem głównie sobie... Dziś owszem, jest gitara, na której
przygrywa dziewczyna z zaprzyjaźnionej formacji naśladującej wczesnego
Bregovicia - reszta damskiego składu śpiewa albo raczej ryczy wniebogłosy,
prężąc się ponętnie przy ścianie, jak gdyby liczyły na to, że zwinie się ona w
szpaler niklowanych rurek... Jeden kolega upija się na ponuro i, obrawszy sobie
jemu tylko znany punkt odniesienia w przestrzeni, oświadcza mu niewzruszenie,
że generalnie jest bez sensu, bo temu czy owemu musiał dziś w pracy znowy dać w
mordę. Na szczęście całą imprezę koło dziesiątej kończy też nie całkiem trzeźwy
cieć, wypraszając towarzystwo. Ja odwożę dziewczynę, która przyszła z kolegą od
dawania w mordę, a potem jakoś dziwnie szybko mimo śniegu i lodu wracam przez
miasto.
II - 24.12, C., pensjonat "P.T." (nadal nomina sunt odiosa):
Mam taki śmieszny zawód, że po pierwsze - im mniej wygląda na to, że pracuję, a
nie bawię się tym co robię, tym lepiej, a po drugie - pracuję, gdy większość
odpoczywa/bawi się/je itp. Ot, jestem muzykiem i z tej racji grałem kolędy
podczas Wigilii dla kuracjuszy. 280 PLN piechotą nie chodzi.
Jest nas pięcioro: śpiewaczka, recytatorka, pianistki - solistka i
akompaniatorka oraz ja z altówką. Scenariusz jest taki: na wejście gości gramy
z akompaniatorką kilka kolęd, potem jest powitanie, recytatorka czyta
Ewangelię, potem są życzenia i wieczerza, a po niej nasz program słowno -
muzyczny. Życie od razu zweryfikowało założenia. Już w czwartej kolędzie z
rzędu towarzystwo rzuciło się do składania sobie życzeń nie bacząc na to, że
coś im brzęczy nad uchem. Cóż, trudno - kończymy, z Lectio nici, sami idziemy
do stołu i w artystycznym gronie składamy sobie życzenia. Potem koleżanka
pianistka idzie grać: a gra ślicznie - tyle, że w przeraźliwym gwarze. Chopin
znika w szczęku sztućców, Rachmaninow zostaje skutecznie przywalony kilogramami
karpiowych ości, a Ravel tonie w mlaskaniu nad rybną zupą. Pianistka wraca
wkurzona na czym świat stoi do nas - jak się okazuje, nikt jej nie
poinformował, w jakich okolicznościach wystąpi. "Gdybym wiedziała, grałabym
swinga - to jest w sam raz pod karpia" - rzuca. Czas na nas. Staję przy
fortepianie i rzucam okiem na salę. I nagle déja vu - przecie widziałem te
twarze u Starowieyskiego czy Topora. Straszni mieszczanie, jeden w drugiego -
poprzetykani drapiącymi się w uda wąsatymi Edziami, a i niejedna panna Krysia z
turnusu trzeciego się trafi... Ale nic, gramy mimo rejwachu godnego targowego
dnia i wystawionej bez żadnej żenady połówki na stoliku nr 13. Bóg się rodzi -
trza to oblać! Straszny mieszczanin spod trzynastki już wznosi szkło, ale
śpiewaczka intonuje "Cichą noc"... - ręka mięknie, szklanka wysuwa się z dłoni,
a na twarzy delikwenta rozlewa się cokolwiek wymuszona błogość. Czyżby pierwszy
ocalony? Może - facet wychodzi do foyer i powraca z tekstami kolęd; dalej już
śpiewa razem z nami. Ale są wciąż inni, rozkrzyczani - do nich idziemy:
śpiewaczka i ja z kolędą. Wystarczy dojść na pięć kroków, aby nagle przypomniał
się i tekst, i melodia..., może choć na moment magia Nocy Narodzenia staje się
ważniejsza od nowej sukienki szwagierki. Przechodzimy między stołami,
uśmiechamy się i dalej gwałcimy przez uszy - tak, będziesz z nami śpiewał, i
ty, i ty także... Czasem kobieca ręka zatrzyma mnie w pół kroku - doskakuje
mężuś, błysk flesza i ląduję w rodzinnym albumie. Idę dalej i jednak nie widzę
za sobą Giewontu, a na sobie białego futra. Dziwne... I tylko recytatorki żal -
4 dni misternego dobierania najlepiej zgranych z kolędami wierszy księdza
Twardowskiego czy Poświatowskiej na nic, bo nikt jej nawet mimo nagłośnienia
nie słucha.
Pod koniec udaje nam się osiągnąć tyle, że "Lulajże Jezuniu" śpiewają prawie
wszyscy. Potem gramy jeszcze na odchodnego parę kolęd, już powtórkowych - ciżba
się rozchodzi, zostaje ledwo parę osób. I jacyś starsi państwo podchodzą w
pauzie i ściskają mi ręce. Ja pewnie mam zakłopotany wyraz twarzy, ale pani
szczebioce "Ja mam muzyków w rodzinie, państwo to pięknie zrobili, przepraszamy
za wszystkich, którzy nie słuchali..." Słucham jej jak słowika, ale jej Bohu
nie wiem, co rzec w odpowiedzi...
Gloria in excelsis Deo et in terra pax hominibus bone voluntatis. Wesołych
Świąt, kochani.
Przejrzyj resztę wiadomości
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plorientmania.htw.pl
Strona 2 z 2 • Wyszukano 99 wyników • 1, 2
|
|
Cytat |
Diabeł: wielki, czarny znak zapytania. Napierski Stefan Debiutuje się do samej śmierci, a i śmierć jest też debiutem. Aleksander Kumor Dla konserwatysty refleksja nad podstawami własnego światopoglądu jest rodzajem profanacji tak samo jak konieczność udowadniania egzystencji Boga jest estetycznym zgorszeniem dla każdego prawdziwie wierzącego; jest wyprowadzaniem irracjonalnej wartości na poziom racjonalny, desakralizacją boskości, której odebrany zostaje urok tajemniczości, bez której nie można pewnie stawić czoła lewicowym czcicielom diabła na ich polach bitewnych rozumu. Georg Quabbe Dlaczego tak często ludzie, dla których bardzo dużo zrobiłeś, ciężko się na ciebie obrażają? Może dlatego, że przypominasz im o ich słabościach. Kirk Douglas, Syn śmieciarza, Autobiografia Aby uwierzyć w drugiego człowieka, należy najpierw uwierzyć w siebie. Żyć w harmonii ze światem widzialnym i niewidzialnym. Odnaleźć prawdziwe oblicze Boga. . . Ale czy miłość jest w stanie uchronić przed samotnością? Nie zapominajmy, że "Bóg ukrył piekło w samym sercu raju". Paulo Coelho
|
|