Oglądasz wypowiedzi znalezione dla hasła: Główna Straży Pożarnej
Temat: Pozdrowienia dla zielono-niebieskiego Fiata Bravo nr rej. SG 328xx!
Grupowicz(ka) sedyork <sedy@zeus.polsl.gliwice.plnapisał(a):
| Jak ja jezdzilem na Mydlice, to znajomy dziewczyny kupowal kolpaki
| do Felicji co miesiac - zrezygnowal takze z lakiernika, gdy po pierwszej
| i ostatniej wizycie u lakiernika znowu ktos mu przejechal gwozdziem
| przez caly bok ....
taka uroda naszych osiedli :-(
A ja znow Cie widzialem Gagatku!!!... tym razem "w locie" ;-)) Smignales
tak szybko, ze wiatr zmrozil mi az uszy ;-)... wracalem wlasnie do domu.
Bylo to na przejsciu dla pieszych na moscie, za komenda glowna strazy
pozarnej (rozjazd na centrum i Bytom). Nie pozdrawiam jeszcze raz, bo
ile razy mozna no nie? ;-))) - zreszta TMB w kompleksy by popadl ;-))))
Przejrzyj resztę wiadomości
Temat: Ech ci durni dziennikarze...
"Piotr J. Ochwal" <poch@pro.onet.plwrote in message
"Przypominamy: Podczas burzy należy wyłączać telefony komórkowe."
Dziennikarze jak dziennikarze - nie kazdy jest fachowcem w telekomunikacji
a to oglosila wczoraj Komenda Glowna Strazy Pozarnej w komunikacie
o zagrozeniu burzami... A przeciez strazacy to ponoc fachowcy.
Ja tylko jeszcze dodam, ze telefon podczas polaczenia generuje pole
elektromagnetyczne i to wcale niemale. Biorac pod uwage ze powietrze
w czasie burzy jest i tak dosyc silnie zjonizowane, dodatkowy wplyw
dodatkowego pola jest.... niewiadomy. O ile mi wiadomo nikt tego
nie badal. Co strachliwsi moga dla swietego spokoju wylaczyc
i przynajmniej ja sie nie bede z nich smial. Co nie znaczy ze sam wylacze.
Chociaz raz albo dwa to juz robilem - ze strachu o telefon. Stacje BTS
maja zabezpieczenia - zauwazcie ze podczas naprawde ostrej burzy
wylaczaja sie z szybkoscia popcornu na ostrym ogniu. I to cale "galezie"
stacji. W zeszlym roku jak pierdzielnelo, to polecialo pol slaska w Erze.
Po 15 minutach sie wlaczylo - na 99% samo, byla wakacyjna niedziela,
technicy ery zapewne nawet nie zdazyli sie obudzic...
A telefon takich zabezpieczen nie ma.
Jesli naprawde ostro wali lepiej wylaczac co sie da. Ja juz przestalem
uziemiac LAN w firmie. Jak uziemilem magistrale jak bozia przykazala,
to pierdzielnely procki na kartach. Tak przynajmniej strzelaja
zabezpieczenia ktorych wymiana kosztuje 2 zlote. I nie ma sie co smiac.
Przejrzyj resztę wiadomości
Temat: Zabierają nam centrum ratunkowe!!!
o co łachudro winisz prezydenta. przecież jeszcze w styczniu( a więc
już pod rządami POrąbańców) wysokiej rangi urzedas mnisterstwa spraw
wewnetrznych ogłaszał że centrum będzie w radomiu, a 31 maja na
otwarciu tegoż centrum tenże sam urzedas chwalił radomską straż
pożarną że jako pierwsza w kraju ma siedzibę dla tej instytucji.
wyliczał że w nowej jednostce pracę znajdzie ok. 200 osób. i co
zrobili znowu POrąbańcy. kto pociąga za sznurki.kto robi krecią
robotę. co innego mswia a co innego komenda główna straży pożarnej-
która ,(żeby było śmieszno i straszno) podlega pod ministra spraw
wewnetrznych który to minister nazywa się twoim zdaniem kosztowniak
i jest z pisu?!
czy w waszych mediamatołki chorych z nienawiści głowach wszystkiemu
jest winny pis?!
Panie Boże czemu nas pokarałeś takimi wyborami. niech PiS wraca jak
najszybciej do władzy bo szkoda Polski!
Przejrzyj resztę wiadomości
Temat: Prawdopodobniej zginęło aż trzynaścioro dzieci
rzetelne dziennikarstwo wymaga podawania..
prawidłowej nazwy uczelni. Wystarczy poświęcić 5 sekund i sprawdzić czy nie
pisze się banialuków, bo czegoś takiego jak Szkoła Główna Straży Pożarnej po
prostu nie ma!!!
odpowiedź na stronie www.sgsp.edu.pl/
żenada
Przejrzyj resztę wiadomości
Temat: Gwiazdka na czapce żołnierza II RP
On 26 Apr 2004 19:37:07 +0200, peb@poczta.onet.pl wrote:
| Waldemar Fronczak
| Jakie kryteria musiał spełniać kandydat na podporucznika?
| Wykształcenie? Okres służby? Dodam, że był to okres pokoju, a więc zasługi
| wojenne nie wchodzą w grę.
Lata 20. to pokój, ale od wojny mineło niewiele. Ale zakładając, że
podporucznik (zakładam, że służby czynnej) jest pokojowego chowu to musiał
skończyć Szkołę Podchorążych. Żeby do niej sie dostać musiał skończyć gimnazjum
(czyli odpowiedznik dzisiejszego liceum). Gimnazjum kończyło sie maturą.
Piotrze: Pzred wojną istniały zarówno gimnazja jak i licea. Po
ukończeniu gimnazjum ogólnokształcącego (utworzone w 1932 roku)
zdawało sie tzw. małą maturę. Małą maturę zlikwidowano bodajże w 1949
roku a niedano powróciła jako gimnazjalny egzamin kompetencyjny w III
klasie gimnazjum. Mała matura dawała możliwośc studiowania w
niektórych szkołach jak np. właśnie szkoły podchorążych czy Szkoła
Główna Straży Pożarnej. Jednak po ich ukończeniu nie miało się
wyższegoi wykształcenia. Po małej maturze można było też kontynuować
naukę w liceum i zdać zwykłą maturę która dawała wstęp na uczelnie
wyższe. Co ciekawe w kodeksie honorowym Boziewicza jako osoby
dopuszczone do dawania satysfakcji były osoby mające co najmniej
mature niezależnie od urodzenia czy profesji.
Natomiast co do gwiazdki: mógł to być stopień wojenny ale formalnie
uznany nawet pod koniec lat dwudziestych tylko z wcześniejszym
starszeństwem. Jak patrzyłem na różne spisy oficerów np. jakiegoś
pułku to było to bardzo powszechen że uznawano komuś stopień (często
już w rezerwie) nawet w 8-10 lat po wojnie. No i okazja do
okolicznościowej fotki była.
Zdrówko
Przejrzyj resztę wiadomości
Temat: Z czego słyną PIONKI ?
Szkoła Główna Straży Pożarnej uczy planowania i prowadzenia akcji związanej ze
skażeniem chemicznym na przykładzie najlepszego miasta - PIONEK.
Przejrzyj resztę wiadomości
Temat: Komenda Głowna Straży Pożarnej w Gdańsku
Komenda Głowna Straży Pożarnej w Gdańsku
Wysocy oficerowie Komendy Głóqwnej straży pożarnej przyjeżdżają do Gdańska .
Okres urlopowy się skończył, czyżby więc odpryski afery strażackiej w Gdańku
w końcu dotarły do stolicy ?
Przejrzyj resztę wiadomości
Temat: Powstanie kolejny biurowiec.
Powstanie kolejny biurowiec.
Pracujesz u góry, tankujesz na dole
Data: 2005-03-14
Autor: Iwona Czarnacka
W lipcu rozpocznie się budowa najwyższej klasy biurowca przy ul. Powstańców
Śląskich. Ma to być pierwszy w Polsce obiekt z wbudowaną stacją paliw
Inwestycja jest warta ok. 14 mln zł. Biurowiec stanie przy galeriowcu u
zbiegu ulic Wielkiej i Powstańców Śląskich. Trzy pierwsze, do tej pory puste,
kondygnacje w tym zamieszkałym budynku należą do Bogdana Staszczyńskiego,
właściciela firmy odzieżowej STABO. Do niego należy także przylegająca do
galeriowca działka o powierzchni 4 tys. mkw., na której ma stanąć nowy
biurowiec. Obiekt będzie miał tylko trzy kondygnacje, ponieważ takie są
wymogi planu urbanistycznego dla ul. Powstańców Śląskich. Ale całkowita
powierzchnia wyniesie ponad 3,5 tys. mkw. Budowa ruszy w lipcu tego roku i ma
się zakończyć do końca przyszłego.
Na dole biurowca znajdzie się parking strzeżony i stacja benzynowa firmy
Statoil, ale jej zaplecze będzie w galeriowcu. W związku z tym, że stacja
będzie w tak bezpośrednim sąsiedztwie budynku mieszkalnego, trzeba było
uzyskać specjalne pozwolenia. Sprawę badała m.in. Komenda Główna Straży
Pożarnej w Warszawie. - Opracowano dla tej stacji raport oddziaływania na
środowisko i nie znaleziono najmniejszego zagrożenia - tłumaczy Tadeusz Hardt
z pracowni TD Architekci, autor projektu budynku. - Zresztą w dzisiejszych
czasach stacje nie wydzielają nawet oparów. Dawniej zbiorniki były
odpowietrzane na zewnątrz. Teraz to obieg zamknięty - gdy cysterna nalewa
paliwo, to jednocześnie opary są wysysane drugim przewodem i wprowadzane w
miejsce benzyny. To jest bardzo bezpieczne rozwiązanie dla otoczenia.
Spełnienie wszelkich norm było bardzo ważne, bo nie ma w Polsce stacji, która
byłaby w tak bliskiej odległości budynków. Na początku kwietnia wystąpimy o
pozwolenie na budowę.
Zgodnie z projektem na dachu stacji wyrośnie trawa, ale możliwa jest tam
budowa kolejnego budynku. Nowy biurowiec ma spełniać najwyższe oczekiwania.
- Projektujemy otwarte przestrzenie biurowe, które można zaaranżować w
dowolny sposób - mówi Tadeusz Hardt. - Będzie to obiekt najwyższej klasy,
ponieważ takie są teraz najbardziej poszukiwane i najlepiej się sprzedają.
Klasa A - to wykorzystanie przy budowie szlachetnych materiałów: metalu,
szkła, kamienia szlachetnego. Instalacje będą w specjalnej podłodze
przemysłowej, a w podwieszanym stropie urządzenia klimatyzacyjne i
wentylacyjne. Budynek będzie miał podwójną elewację szklaną, w której
utrzymywany jest specjalny mikroklimat. Dzięki temu zimą oszczędza się
energię na ogrzanie, a latem na klimatyzację.
Koszt budowy 1 metra kwadratowego wyniesie 4 tys. zł, co oznacza, że jeśli
ktoś będzie chciał kupić lub wynająć takie biuro, będzie musiał zapłacić
najwyższe stawki w mieście.
- Budynek będzie ekskluzywny, zaś miejsce jest bardzo dobre - przekonuje
Tadeusz Hardt w imieniu inwestora. - Dodatkowym plusem jest fakt, że
naprzeciwko naszego budynku, pomiędzy Poltegorem a hotelem Wrocław powstanie
olbrzymie centrum biurowo-usługowo-handlowe.
Przejrzyj resztę wiadomości
Temat: Wcale nie musieli zginąć
www.se.pl
Wcale nie musieli zginąć
Dwaj strażacy stracili życie podczas gaszenia pozornie niegroźnego pożaru.
Prawdopodobnie zabrakło tlenu w ich aparatach.
Dramatyczne wydarzenia rozegrały się wczoraj podczas gaszenia pożaru
mieszkania pod Wrocławiem. Na amatorskim nagraniu wideo, które udostępnił
nam jeden z mieszkańców, zarejestrowano, jak jeden ze strażaków walczy o
swoje życie. Nie udało mu się...
Nie publikujemy tych zdjęć ze względu na słabą jakość obrazu. Widać jednak
na filmie, jak z kłębów dymu zbliża się do okna na czwartym piętrze strażak
z latarką. Wybija szybę. Prawdopodobnie próbuje zaczerpnąć świeżego
powietrza. Nie zdążył.
Nie wiadomo, dlaczego ratownicy zginęli. Komenda Główna Straży Pożarnej
twierdzi, że mieli sprawną aparaturę oddechową i działali zgodnie z
procedurą. Według naszych rozmówców - albo zawinił sprzęt, albo strażacy
ratując człowieka zlekceważyli sygnały, że kończy im się powietrze.
Pożar wybuchł w czwartek, kilkanaście minut przed godziną 22. W mieszkaniu
na czwartym piętrze byli 26-letni Tomasz Kuszlewicz i jego ojciec Jerzy.
- Siedziałem w pokoju, syn był w drugim. W moim pokoju paliła się świeczka w
stroiku świątecznym - opowiada drżącym głosem Jerzy Kuszlewicz. - Wyszedłem
na chwilę do drugiego pokoju, bo chciałem sprawdzić w telewizorze numery
totolotka - załamuje mu się głos. W tym czasie zapalił się stroik. Kiedy
mężczyzna poczuł swąd palonego plastiku, przybiegł z powrotem do pokoju.
- Było pełno dymu. Próbowałem gasić, ale na nic się to zdało - wspomina.
Wyszedł sam z mieszkania. Myślał, że syn zrobił to wcześniej.
Tymczasem w mieszkaniu został uwięziony Tomasz. Wyciągnęli go strażacy,
którzy później zginęli. - Tych dwóch strażaków wchodziło do mieszkania dwa
razy. Raz wyciągnęli człowieka i weszli jeszcze raz, by sprawdzić czy nikt
tam już nie został, wtedy doszło do tragedii - mówi Jerzy Łabowski,
komendant powiatowy straży pożarnej.
Strażaków znaleziono w jednym z pokoi płonącego mieszkania. Po wyniesieniu
ich z budynku jeszcze żyli. Natychmiastowa reanimacja nie przyniosła jednak
rezultatu. Zmarli to 33-letni Marek Sz., starszy aspirant, dowódca akcji (w
straży od 12 lat, ojciec dwójki małych dzieci), i 30-letni Mariusz P., który
w straży pracował 10 lat. Osierocił jedno dziecko.
Zdaniem Łabowskiego, cała akcja została przeprowadzona zgodnie z zasadami.
Potwierdził to także zastępca komendanta głównego straży Piotr Buk.
Roman Krzysik, dyspozytor ratownictwa z firmy Dekochem, dbającej o
bezpieczeństwo zakładów chemicznych Dwory-Oświęcim, podejrzewa, że strażakom
z Jelcza mógł do tego stopnia wzrosnąć poziom adrenaliny przy ratowaniu
ludzi, że zaryzykowali dalsze ich poszukiwania, mając świadomość, iż sami
mogą zginąć z braku powietrza.
- Wtedy mogli świadomie zignorować sygnały, że za chwilę nie będą mieć już
czym oddychać - spekuluje dyspozytor.
Podobnie myśli Władysław Pliszczyński, kierownik stacji ratownictwa
chemicznego w Brzegu Dolnym:
- Maski, których używają strażacy, chronią przed szkodliwymi substancjami
chemicznymi. Strażak oddycha powietrzem z butli. W tym wypadku mogło być
tak, że w ferworze niesienia pomocy tych dwóch strażaków zapomniało o tym,
że kończy im się powietrze. Nie podejrzewam, żeby sprzęt był wadliwy, bo
tego typu rzeczy są sprawdzane często i skrupulatnie.
Karol Mykietyn, prokurator rejonowy w Oławie: - Ustaliliśmy wstępnie dwie
hipotezy. Jedna to taka, że udusili się po prostu z braku powietrza w butli,
a druga, że zatruli się jakąś chemiczną substancją, która wydzieliła się w
mieszkaniu podczas pożaru. Czy jednak tak było, okaże się dopiero po
przeprowadzeniu badań toksykologicznych w Krakowie.
W latach 2001-2002 zginęło w Polsce podczas akcji 12 strażaków, 1670 zostało
rannych.
Strażacy przy każdym pożarze w pomieszczeniu zamkniętym standardowo używają
aparatów powietrznych.
- Gdy podczas akcji ciśnienie powietrza w aparacie spada z około 300 do 50
atmosfer odzywa się sygnalizator rezerwy. To gwizdek, który przez cały czas
bardzo głośno gwiżdże i nie sposób go nie usłyszeć - tłumaczy aspirant
Krzysztof Pacyna z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 4 w Krakowie.
Również standardowym wyposażeniem strażaków są sygnalizatory bezruchu. Gdyby
strażak nagle np. przewrócił się i przestał się ruszać, urządzenie zaczyna
przeraźliwie wyć, wszczynając alarm.
Andrzej Szcześniak, wrocławski strażak:
- Teoretycznie powietrza powinno wystarczyć od 30 do 50 minut, ale różnie z
tym bywa. Powietrze każdy zużywa indywidualnie. Butle powietrzne są dość
ciężkie. Ważą około 10 kilogramów. W środku jest kilkaset litrów sprężonego
powietrza (300 atmosfer). Zakładamy je na plecy. Od każdej butli odchodzi
wąż połączony z maską i tak się oddycha.
zapodał:
Przejrzyj resztę wiadomości
Temat: Wcale nie musieli zginąć
i jak zwykle po tragedii zaczną się pytania:
jak badano sprzęt w JRG, bo nie chodzi tylko o naładowanie butli
w ilu JRG jest sprzęt do badania szczelności masek i testów statycznych
aparatów
w ilu jednostkach są jeszcze na wyposażeniu kompresory 200 bar gdy aparaty
/butle/ przystosowane są do ciśnienia 300 bar /mniej powietrza krótszy
okres działania/
a tak przy okazji jakiej firmy były aparaty powietrzne
Cześć Ich Pamięci
pozdrawiam
www.se.pl
Wcale nie musieli zginąć
Dwaj strażacy stracili życie podczas gaszenia pozornie niegroźnego pożaru.
Prawdopodobnie zabrakło tlenu w ich aparatach.
Dramatyczne wydarzenia rozegrały się wczoraj podczas gaszenia pożaru
mieszkania pod Wrocławiem. Na amatorskim nagraniu wideo, które udostępnił
nam jeden z mieszkańców, zarejestrowano, jak jeden ze strażaków walczy o
swoje życie. Nie udało mu się...
Nie publikujemy tych zdjęć ze względu na słabą jakość obrazu. Widać jednak
na filmie, jak z kłębów dymu zbliża się do okna na czwartym piętrze
strażak
z latarką. Wybija szybę. Prawdopodobnie próbuje zaczerpnąć świeżego
powietrza. Nie zdążył.
Nie wiadomo, dlaczego ratownicy zginęli. Komenda Główna Straży Pożarnej
twierdzi, że mieli sprawną aparaturę oddechową i działali zgodnie z
procedurą. Według naszych rozmówców - albo zawinił sprzęt, albo strażacy
ratując człowieka zlekceważyli sygnały, że kończy im się powietrze.
Pożar wybuchł w czwartek, kilkanaście minut przed godziną 22. W mieszkaniu
na czwartym piętrze byli 26-letni Tomasz Kuszlewicz i jego ojciec Jerzy.
- Siedziałem w pokoju, syn był w drugim. W moim pokoju paliła się świeczka
w
stroiku świątecznym - opowiada drżącym głosem Jerzy Kuszlewicz. -
Wyszedłem
na chwilę do drugiego pokoju, bo chciałem sprawdzić w telewizorze numery
totolotka - załamuje mu się głos. W tym czasie zapalił się stroik. Kiedy
mężczyzna poczuł swąd palonego plastiku, przybiegł z powrotem do pokoju.
- Było pełno dymu. Próbowałem gasić, ale na nic się to zdało - wspomina.
Wyszedł sam z mieszkania. Myślał, że syn zrobił to wcześniej.
Tymczasem w mieszkaniu został uwięziony Tomasz. Wyciągnęli go strażacy,
którzy później zginęli. - Tych dwóch strażaków wchodziło do mieszkania dwa
razy. Raz wyciągnęli człowieka i weszli jeszcze raz, by sprawdzić czy nikt
tam już nie został, wtedy doszło do tragedii - mówi Jerzy Łabowski,
komendant powiatowy straży pożarnej.
Strażaków znaleziono w jednym z pokoi płonącego mieszkania. Po wyniesieniu
ich z budynku jeszcze żyli. Natychmiastowa reanimacja nie przyniosła
jednak
rezultatu. Zmarli to 33-letni Marek Sz., starszy aspirant, dowódca akcji
(w
straży od 12 lat, ojciec dwójki małych dzieci), i 30-letni Mariusz P.,
który
w straży pracował 10 lat. Osierocił jedno dziecko.
Zdaniem Łabowskiego, cała akcja została przeprowadzona zgodnie z zasadami.
Potwierdził to także zastępca komendanta głównego straży Piotr Buk.
Roman Krzysik, dyspozytor ratownictwa z firmy Dekochem, dbającej o
bezpieczeństwo zakładów chemicznych Dwory-Oświęcim, podejrzewa, że
strażakom
z Jelcza mógł do tego stopnia wzrosnąć poziom adrenaliny przy ratowaniu
ludzi, że zaryzykowali dalsze ich poszukiwania, mając świadomość, iż sami
mogą zginąć z braku powietrza.
- Wtedy mogli świadomie zignorować sygnały, że za chwilę nie będą mieć już
czym oddychać - spekuluje dyspozytor.
Podobnie myśli Władysław Pliszczyński, kierownik stacji ratownictwa
chemicznego w Brzegu Dolnym:
- Maski, których używają strażacy, chronią przed szkodliwymi substancjami
chemicznymi. Strażak oddycha powietrzem z butli. W tym wypadku mogło być
tak, że w ferworze niesienia pomocy tych dwóch strażaków zapomniało o tym,
że kończy im się powietrze. Nie podejrzewam, żeby sprzęt był wadliwy, bo
tego typu rzeczy są sprawdzane często i skrupulatnie.
Karol Mykietyn, prokurator rejonowy w Oławie: - Ustaliliśmy wstępnie dwie
hipotezy. Jedna to taka, że udusili się po prostu z braku powietrza w
butli,
a druga, że zatruli się jakąś chemiczną substancją, która wydzieliła się w
mieszkaniu podczas pożaru. Czy jednak tak było, okaże się dopiero po
przeprowadzeniu badań toksykologicznych w Krakowie.
W latach 2001-2002 zginęło w Polsce podczas akcji 12 strażaków, 1670
zostało
rannych.
Strażacy przy każdym pożarze w pomieszczeniu zamkniętym standardowo
używają
aparatów powietrznych.
- Gdy podczas akcji ciśnienie powietrza w aparacie spada z około 300 do 50
atmosfer odzywa się sygnalizator rezerwy. To gwizdek, który przez cały
czas
bardzo głośno gwiżdże i nie sposób go nie usłyszeć - tłumaczy aspirant
Krzysztof Pacyna z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 4 w Krakowie.
Również standardowym wyposażeniem strażaków są sygnalizatory bezruchu.
Gdyby
strażak nagle np. przewrócił się i przestał się ruszać, urządzenie zaczyna
przeraźliwie wyć, wszczynając alarm.
Andrzej Szcześniak, wrocławski strażak:
- Teoretycznie powietrza powinno wystarczyć od 30 do 50 minut, ale różnie
z
tym bywa. Powietrze każdy zużywa indywidualnie. Butle powietrzne są dość
ciężkie. Ważą około 10 kilogramów. W środku jest kilkaset litrów
sprężonego
powietrza (300 atmosfer). Zakładamy je na plecy. Od każdej butli odchodzi
wąż połączony z maską i tak się oddycha.
zapodał:
--
Mamak z Galicji
irc: Mamak #prk
Przejrzyj resztę wiadomości
Temat: Wcale nie musieli zginąć
Zapierwszym razem chłopaki tam wchodzili i nic nie było wyszli i weszli
ponownie jednak juz nie wyśl. Moim zdaniem to weszli za drugim razem na
pewniaka (ściągneli maski) Nikogo nie znaleźli ale przebywali tyle czasu że
zdązyli się zatruć jakimś wydzielanym gazem gdy jeden z nich kapnoł się że
coś jest nie tak założył maske jednak nic już to nie dało drugi nawet nie
zdążył założyć maski .
NIE MNIE OSĄDZAĆ ale postanowiłem napisać swoje zdanie
www.se.pl
Wcale nie musieli zginąć
Dwaj strażacy stracili życie podczas gaszenia pozornie niegroźnego pożaru.
Prawdopodobnie zabrakło tlenu w ich aparatach.
Dramatyczne wydarzenia rozegrały się wczoraj podczas gaszenia pożaru
mieszkania pod Wrocławiem. Na amatorskim nagraniu wideo, które udostępnił
nam jeden z mieszkańców, zarejestrowano, jak jeden ze strażaków walczy o
swoje życie. Nie udało mu się...
Nie publikujemy tych zdjęć ze względu na słabą jakość obrazu. Widać jednak
na filmie, jak z kłębów dymu zbliża się do okna na czwartym piętrze
strażak
z latarką. Wybija szybę. Prawdopodobnie próbuje zaczerpnąć świeżego
powietrza. Nie zdążył.
Nie wiadomo, dlaczego ratownicy zginęli. Komenda Główna Straży Pożarnej
twierdzi, że mieli sprawną aparaturę oddechową i działali zgodnie z
procedurą. Według naszych rozmówców - albo zawinił sprzęt, albo strażacy
ratując człowieka zlekceważyli sygnały, że kończy im się powietrze.
Pożar wybuchł w czwartek, kilkanaście minut przed godziną 22. W mieszkaniu
na czwartym piętrze byli 26-letni Tomasz Kuszlewicz i jego ojciec Jerzy.
- Siedziałem w pokoju, syn był w drugim. W moim pokoju paliła się świeczka
w
stroiku świątecznym - opowiada drżącym głosem Jerzy Kuszlewicz. -
Wyszedłem
na chwilę do drugiego pokoju, bo chciałem sprawdzić w telewizorze numery
totolotka - załamuje mu się głos. W tym czasie zapalił się stroik. Kiedy
mężczyzna poczuł swąd palonego plastiku, przybiegł z powrotem do pokoju.
- Było pełno dymu. Próbowałem gasić, ale na nic się to zdało - wspomina.
Wyszedł sam z mieszkania. Myślał, że syn zrobił to wcześniej.
Tymczasem w mieszkaniu został uwięziony Tomasz. Wyciągnęli go strażacy,
którzy później zginęli. - Tych dwóch strażaków wchodziło do mieszkania dwa
razy. Raz wyciągnęli człowieka i weszli jeszcze raz, by sprawdzić czy nikt
tam już nie został, wtedy doszło do tragedii - mówi Jerzy Łabowski,
komendant powiatowy straży pożarnej.
Strażaków znaleziono w jednym z pokoi płonącego mieszkania. Po wyniesieniu
ich z budynku jeszcze żyli. Natychmiastowa reanimacja nie przyniosła
jednak
rezultatu. Zmarli to 33-letni Marek Sz., starszy aspirant, dowódca akcji
(w
straży od 12 lat, ojciec dwójki małych dzieci), i 30-letni Mariusz P.,
który
w straży pracował 10 lat. Osierocił jedno dziecko.
Zdaniem Łabowskiego, cała akcja została przeprowadzona zgodnie z zasadami.
Potwierdził to także zastępca komendanta głównego straży Piotr Buk.
Roman Krzysik, dyspozytor ratownictwa z firmy Dekochem, dbającej o
bezpieczeństwo zakładów chemicznych Dwory-Oświęcim, podejrzewa, że
strażakom
z Jelcza mógł do tego stopnia wzrosnąć poziom adrenaliny przy ratowaniu
ludzi, że zaryzykowali dalsze ich poszukiwania, mając świadomość, iż sami
mogą zginąć z braku powietrza.
- Wtedy mogli świadomie zignorować sygnały, że za chwilę nie będą mieć już
czym oddychać - spekuluje dyspozytor.
Podobnie myśli Władysław Pliszczyński, kierownik stacji ratownictwa
chemicznego w Brzegu Dolnym:
- Maski, których używają strażacy, chronią przed szkodliwymi substancjami
chemicznymi. Strażak oddycha powietrzem z butli. W tym wypadku mogło być
tak, że w ferworze niesienia pomocy tych dwóch strażaków zapomniało o tym,
że kończy im się powietrze. Nie podejrzewam, żeby sprzęt był wadliwy, bo
tego typu rzeczy są sprawdzane często i skrupulatnie.
Karol Mykietyn, prokurator rejonowy w Oławie: - Ustaliliśmy wstępnie dwie
hipotezy. Jedna to taka, że udusili się po prostu z braku powietrza w
butli,
a druga, że zatruli się jakąś chemiczną substancją, która wydzieliła się w
mieszkaniu podczas pożaru. Czy jednak tak było, okaże się dopiero po
przeprowadzeniu badań toksykologicznych w Krakowie.
W latach 2001-2002 zginęło w Polsce podczas akcji 12 strażaków, 1670
zostało
rannych.
Strażacy przy każdym pożarze w pomieszczeniu zamkniętym standardowo
używają
aparatów powietrznych.
- Gdy podczas akcji ciśnienie powietrza w aparacie spada z około 300 do 50
atmosfer odzywa się sygnalizator rezerwy. To gwizdek, który przez cały
czas
bardzo głośno gwiżdże i nie sposób go nie usłyszeć - tłumaczy aspirant
Krzysztof Pacyna z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 4 w Krakowie.
Również standardowym wyposażeniem strażaków są sygnalizatory bezruchu.
Gdyby
strażak nagle np. przewrócił się i przestał się ruszać, urządzenie zaczyna
przeraźliwie wyć, wszczynając alarm.
Andrzej Szcześniak, wrocławski strażak:
- Teoretycznie powietrza powinno wystarczyć od 30 do 50 minut, ale różnie
z
tym bywa. Powietrze każdy zużywa indywidualnie. Butle powietrzne są dość
ciężkie. Ważą około 10 kilogramów. W środku jest kilkaset litrów
sprężonego
powietrza (300 atmosfer). Zakładamy je na plecy. Od każdej butli odchodzi
wąż połączony z maską i tak się oddycha.
zapodał:
--
Mamak z Galicji
irc: Mamak #prk
Przejrzyj resztę wiadomości
Temat: RENAULT Midliner to kolejny gruchot Renault
Strażacy boją się tych wozów
Gazeta Wyborcza Tomasz Boguszewicz, Marcin Kowalski, Bydgoszcz 24-11-2004,
ostatnia aktualizacja 24-11-2004 09:27
Strażacy boją się swoich wozów
Bardziej niż ognia strażacy boją się swoich samochodów. Kierowcy tracą kontrolę
nad renault midlinerami już przy pięćdziesiątce. Skutki są tragiczne - jeden
strażak nie żyje, kilkunastu zostało kalekami.
Jacek Rozonka, 29-letni strażak z Bydgoszczy, leży w szpitalu podłączony do
respiratora. Amputowano mu zmiażdżoną nogę. Pod koniec września został ciężko
ranny, kiedy jadący na wezwanie strażacki wóz wypadł z jezdni, uderzył w drzewo
i się zapalił. Ranne zostały jeszcze cztery osoby jadące autem Renault Midliner
Boimy się wsiadać do tych aut. Strasznie trudno się je prowadzi, łatwo wpadają
w poślizg. Nie są stabilne, bo mają za wysoko umieszczony środek ciężkości -
mówi nam jeden ze strażaków, trzęsącymi się rękami pokazując zdjęcia z wypadku.
Bydgoscy strażacy próbowali zainteresować sprawą przełożonych. Bezskutecznie.
Dlatego przyszli do "Gazety".
To nie pierwszy przypadek, kiedy takie auto wylatuje z trasy. Podobnym wypadkom
uległy już cztery nasze midlinery - potwierdza brygadier Paweł Frątczak,
rzecznik kujawsko-pomorskiej straży. W dwóch kolejnych autach wykryto usterki
podwozia. Ze służby wypadło już sześć z dziewięciu aut.
Z midlinerami mają problemy nie tylko w Kujawsko-Pomorskiem. W Tarnowskich
Górach auto koziołkowało w czasie akcji. Zginął jeden strażak. - To było dwa
lata temu, ale pamiętam jak dziś. Samochód po prostu wypadł z trasy na
koleinach. Zginął mój człowiek. Kierowca wozu był bardzo doświadczony, nie
jechał szybko - opowiada Leonard Górski, dowódca jednostki straży pożarnej w
Tarnowskich Górach.
Więcej szczęścia mieli w sierpniu tego roku strażacy w Łańcucie. - Wóz jechał
powoli, ale zahaczył o krawężnik i najnormalniej przewrócił się na bok -
wspomina brygadier Roman Dec, komendant powiatowy łańcuckiej straży. -
Midlinery są niewdzięczne w prowadzeniu, nie wybaczają żadnych błędów.
Po wypadnięciach z trasy midlinerów w 2001 i 2002 r. prokurator badający
przyczyny wypadków wykluczył winę kierowców - mówi Jarosław Wojtasik, rzecznik
śląskich strażaków. - Zaleciliśmy jazdę tymi wozami z największą ostrożnością.
Dodatkowo dokupiliśmy komplety specjalnych opon mających poprawić zachowanie
aut na szosie.
W polskich strażnicach stoi 90 aut Renault Midliner. Samochody kupiła Komenda
Główna Straży Pożarnej przed pięcioma laty. Każdy kosztował ok. 400 tys. zł. -
Auta spełniały wyśrubowane wymogi, jakie określono w warunkach zamówienia. Nie
było na nie skarg - twierdzi Zbigniew Szablewski, dyrektor biura
kwatermistrzowskiego Komendy Głównej Straży Pożarnej.
Jednak - jak ustaliliśmy - już po zakupie przez KGSP firma Renault zaczęła
przerabiać wozy, montując w nich specjalne stabilizatory. Czyli nie wszystko
było w porządku.
Miało to polepszyć zachowanie samochodów na drogach utwardzonych - przyznaje
Marcin Majak z Renault Trucks Polska. - Auta spełniają wszystkie normy
bezpieczeństwa, posiadają homologację. Faktem jednak jest, że te pojazdy są
przeznaczone głównie do jazdy w terenie, a nie na szosie. Ale większość
strażaków jest z nich zadowolona.
Wóz strażacki do jazdy tylko po terenie? Bzdura. Mamy jechać do pożaru szosą 20
km na godz., gdy liczy się każda sekunda - oburza się szef strażaków z
Tarnowskich Gór. - Używamy tych aut, mimo że są wywrotne i niebezpieczne. A co
mamy robić? Jeździć na rowerach?
Certyfikat dopuszczający auta do użytku wydało Centrum Naukowo-Badawcze Ochrony
Przeciwpożarowej w Józefowie koło Otwocka.
Dlaczego jeszcze nie zbadano ponownie aut? - dociekamy.
Nie mieliśmy oficjalnych sygnałów - tłumaczy Tomasz Sobieraj, zastępca Centrum
A statystyka wypadków nie jest dla was sygnałem?
Przyznaję, że budzi podejrzenia. Zajmiemy się tymi przypadkami. Możliwe jest
nawet wycofanie aut ze służby. Ale potrzebujemy formalnego wniosku o badanie.
Wniosek będzie. Złożą go strażacy z Kujaw i Pomorza. - I to jak najszybciej -
mówi ich rzecznik Paweł Frątczak. - Zwróciliśmy się też do francuskich
rzeczoznawców Renault Trucks o wyjaśnienie przyczyny wypadków.
Renault Midliner
Wóz wprowadzony do produkcji w 1985 roku. Ma napęd na cztery koła.
Turbodoładowany silnik o mocy 215 KM i pojemności 6 litrów pozwala rozpędzić
wóz do niezbyt zawrotnej prędkości 85 km na godz. Istnieje wiele cywilnych
wersji midlinerów - np. klasyczne ciężarówki czy chłodnie. Strażacy używają
samochodów z nadwoziami produkowanymi przez firmę Wawrzaszek z Bielska-Białej.
Mają specjalny zbiornik mieszczący 2500 litrów wody. Takie auto gotowe do akcji
waży 12 ton.
Dla "Gazety" komentują:
Zdzisław Pielak, kierownik laboratorium badań trakcyjnych Przemysłowego
Instytutu Motoryzacji w Warszawie
Moim zdaniem przyczyną jest zbyt wielki zbiornik z wodą. Auto może mieć
problemy na zakrętach z powodu wysoko umieszczonego środka ciężkości.
Tłumaczenie producenta, że to raczej samochód terenowy, jest dziwne. Każda
terenówka musi spełniać także wymogi szosowe, przecież żaden samochód nie
jeździ tylko po górach i lasach.
Włodzimierz Dębicki, komendant straży pożarnej w Tucholi
Nasz midliner też jest po wypadku. Na zakręcie obrócił się o 180 stopni i
zaczął koziołkować. Dzięki Bogu nikomu nic się nie stało, jednak auto było całe
zdewastowane. Do końca nie wiemy, co było przyczyną wywrotki.
Kierowcy dostali rozkaz, by obchodzić się z renault jak z jajkiem. Im wolniej
będą jechali, tym lepiej. Przynajmniej mamy pewność, że dotrą na miejsce pożaru
w jednym kawałku.
Zdzisław Pakowski, strażak kierowca z Tucholi
To najtrudniejszy do prowadzenia samochód z całego naszego taboru. On na
zakrętach normalnie się przechyla ku ziemi. Nie pojechałbym tym samochodem
więcej niż 80 km na godz. Bałbym się. "
Przejrzyj resztę wiadomości
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plorientmania.htw.pl