| A kartki to pewnie na kredki i olowki sa.


" nie maja co do garnka wlozyc" - tak bylo napisane
a to oznacza glod
a wg np agend OZN Kuba nie jest krajem cierpiacym glod
w Polsce tez swego czasu byly kartki a dzieci w szkolach z glodu nie mdlaly
teraz kartek nie ma ....

Zatem po raz kolejny okazuje się, jaką to "biedę" i jaki "głód" w Polsce,
w
Warszawie mamy.


wszystko racja, tylko trzeba pamietac, ze alkoholizm to nalog, z ktorym
trudno dc sobie rade :(
podejrzewam, ze iektorzy pija ... bo musza.

michal.

a wg np agend OZN Kuba nie jest krajem cierpiacym glod
w Polsce tez swego czasu byly kartki a dzieci w szkolach z glodu nie
mdlaly
teraz kartek nie ma ....


...i mdleją. Nie rozpłacz się, proszę, bo to wstyd, zwłaszcza na tej grupie.
W przeciwieństwie do ciebie mam dzieci w wieku szkolnym i w szkole bywam
często. Znam też paru nauczycieli z innych szkół, również wiejskich. Jeżeli
w szkole jakieś dzieciaki mdleją, to raczej przy okazji eksperymentów z
chemią spożywczą lub klejem, a nie z głodu. Ewentualnie z powodu zaniedbań
rodziców, którzy wolą chlać wódę niż dać dzieciakom na jedzenie. Nawet
najbiedniejszy biedak ma prawo do zasiłku socjalnego, a zwłaszcza jego
nieletnie potomstwo. Bochenek chleba kosztuje około złotówki, najprostsze
warzywa i owoce też niewiele, są jeszcze stołówki dla biedoty, gdzie każdy
może zjeść coś gorącego. Znam właścicieli niewielkich punktów
gastronomicznych, którzy dokarmiają zaniedbane dzieciaki - choćby i po to,
aby zabezpieczyć się przed włamaniami, jeśli już nie z powodu wykpiwanych
przez ciebie "zasad". Mit o tym, że za komuny w Polsce nie było głodujących,
a teraz są - to tylko mit i niczego nie wyjaśnia. Łatwo jest nagłośnić
pojedynczy przypadek i zrobić z niego regułę.

A co do braków na Kubie - poczytaj co piszą ludzie, którzy tam byli niedawno
i udało im się zajrzeć za parawan oficjalnej propagandy. Niedługo zaczniesz
chyba nam wmawiać, że północni Koreańczycy to z przejedzenia chorują :).

T.

Pijaństwo w stolicy wykracza poza wszelkie normy Unii Europejskiej

Nowe alkomaty, które dostała izba wytrzeźwień przy Kolskiej, są mało
użyteczne. Pacjenci regularnie przekraczają bowiem unijne maksimum 4
promili.

Mężczyzna znaleziony przez straż miejską nocą w krzakach nie ma żadnych
dokumentów. Jest tak pijany, że nie sposób ustalić, jak się nazywa. Ma
brudne ubranie, zmierzwione włosy. Do izby wytrzeźwień przy Kolskiej
taszczą go strażnicy. Tam jest spisywany protokół. Zanim mężczyzna trafi na
salę, musi zostawić sanitariuszom wszystko, co przy sobie ma.
- Jeden grosz, łańcuszek z krzyżykiem metal biały, klucze sztuk trzy,
zapalniczka plastikowa jedna - notuje sanitariuszka. Dobytek trafia do
granatowego worka. Pacjent rozbiera się, a raczej jest rozbierany.
Sanitariusze na wózku zawożą go do windy, a potem na salę. Dochodzi godz.
23. Przyjeżdża pogotowie. Dziewczynę, wyglądającą najwyżej na 18 lat,
trzeba wnieść do "żłobka". - Udawała atak padaczki - mówi lekarz.
Sanitariuszka pyta pacjentkę, dlaczego się upiła. - Z miłości - bełkoce
dziewczyna i traci świadomość. Do izby trafia rocznie do 400 nieletnich.
Najmłodszego - jedenastolatka - lekarz przyjął w pierwszy dzień 2003 roku.
Dziecko zostało upite przez własnego ojca. Najstarsi pacjenci izby mają i
ponad 80 lat.

Każdej doby do izby trafia 110-130 osób. Rekordzista miał 7 promile
alkoholu w wydychanym powietrzu. Żeby zbadać najbardziej upojonych, lekarze
używają z premedytacją starego alkomatu. - Dostaliśmy nowe alkosensory, ale
ich skala kończy się na czterech promilach. Wchodzimy do Unii i mamy sprzęt
mieszczący się w jej normach. Nasi pacjenci cały czas poza nie wykraczają -
twierdzi Zbigniew Babut, lekarz dyżurny.

W 2003 r. rekordzistą był pacjent, który trzeźwiał na Kolskiej 81 razy.
Bywa, że wypisany rano wracał do izby już w południe. - Musimy oddawać
pacjentowi wszystko, co ma w depozycie. Alkohol też. Po wyjściu od nas
sięga po butelkę, pije i pada. Nawet parę metrów stąd - mówi lekarz.

JOLANTA MOLIŃSKA MOL

*******************************

Ode mnie:

Na dniach czytałem, że największy wzrost spożycia alkoholu w ostatnich
latach występuje u ludzi słabo wykształconych, pracujących za mniej, niż
600 złotych, najczęściej na czarno, czyli TEORETYCZNIE takich, których nie
stać na najedzenie się, uregulowanie opłat, że o obłożonym wysoką akcyzą
alkoholu nie wspomnę.
Najmniej (zwłaszcza mocnych alkoholi) pije zamożna inteligencja.

Zatem po raz kolejny okazuje się, jaką to "biedę" i jaki "głód" w Polsce, w
Warszawie mamy.
Zapijaczona masa zbędna, sypiająca na Kolskiej na NASZ koszt!